Tytułowe Małe Grozy to mazurska miejscowość. Historie, które przytrafiają się tutejszym mieszkańcom są jeszcze bardziej intrygujące niż sama nazwa wsi. Fabuła książki Łukasza Staniszewskiego jest absolutnie niestreszczalna, wpada się w nią całkowicie i przez chwilę żyje się w tamtym świecie: niby trochę takim jak nasz a jednak niesamowicie odmiennym. Przykładowo w Małych Grozach sumienia rozsypują się w proch, ludzie uczą się patrzeć, jakby nie było czasu, wariat dostrzega w człowieku więcej niż inni, a podróż na księżyc jest prosta jak bułka z masłem. Więcej nie zdradzę!
Książka aż skrzy się od ludowości, elementów baśniowych, magicznej atmosfery, zmysłowości i pożądania. Z drugiej strony pojawia się totalny realizm – wieś z jeziorami, zbożami, jabłkami, strachem na wróble i prostymi ludźmi, którzy przyjmują rzeczywistość taką, jaka jest (nawet jeśli jest ona co najmniej dziwna). I co najważniejsze – ta realistyczna sfera przepięknie współgra z oniryczną. To nie jest zderzenie dwóch różnych światów, świat jest jeden – przemyślany w najmniejszym szczególe i mogący w sobie pomieścić tak wiele antagonizmów bez żadnych zgrzytów, że nie pozostaje nic innego, jak tylko się nim zachwycać i przy każdej kolejnej lekturze wyłapywać kolejne sensy, smaki i olśnienia.
Łukasz Staniszewski, Małe grozy