Jojo nie jest zwykłym chłopcem. I przede wszystkim nie ma zwyczajnej rodziny. Matkuje mu babcia, dziadek jest „Tatkiem”, a prawdziwi rodzice zasługują tylko na zwracanie się do nich po imieniu. Jakby tego było mało, chłopiec żarliwie opiekuje się swoją młodszą siostrą i w zasadzie zastępuje jej i matkę i ojca. Mimo trudności wszyscy trzymają się razem, co skutkuje specyficznymi relacjami. A w tle wybrzmiewają tajemnicze nuty przeszłości.
Książka ta oferuje znacznie więcej niż tylko opis niełatwej codzienności. Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie jest podszyta tym rodzajem wrażliwości, która kropla po kropli przesącza czytelnikowi swój artyzm i prowadzi go do momentu kulminacyjnego. Fenomen opowieści polega na tym, że znakomicie dawkuje emocje – a czytelnik jest jak żaba w wodzie, której temperatura rośnie. Ceną nie jest jednak śmierć czytelnika. Płacimy tym, że – pośród innych bohaterów – odnajdujemy siebie w chórze śpiewającym pod dyktando Jesmyn Ward.
Całe szczęście, że jej batuta jest nieomylna.
Jesmyn Ward, Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie